Ul. Siostry Faustyny 70, 30 – 608 Kraków

Zakochanie, czyli chemia miłości


Zakochanie to stan, który rozpoczyna się od fascynowania osobą płci przeciwnej

Proces ten rusza pełną parą, kiedy obiekt uczuć pozytywnie odpowiada na zaloty i zaczyna się tzw. chodzenie ze sobą. Dwie osoby spędzają ze sobą coraz więcej czasu. Rozmawiają, długo patrzą sobie w oczy. A nawet trzymają się za ręce. A kiedy ukochanego lub ukochanej nie ma w pobliżu, potrafią długo tęsknie wpatrywać się w jego/jej fotografię… W ten sposób chociaż myślami chcą być przy niej/nim. Jeśli z jakichś powodów nie jest to możliwe w danej chwili w realu.

Co ciekawe wybór partnera wiąże się nie tylko z tym, że ktoś może spodobać się nam wizualnie czy osobowościowo. Nieraz kogoś lubimy, ale nie potrafimy się w nim zakochać. Bo „serce nie sługa”, jak głosi znane przysłowie. Mówimy wtedy, że w niektórych naszych relacjach z płcią przeciwną brakuje chemii. I jest to niezwykle trafne powiedzenie. Nawet w sensie dosłownym.

Zapach kobiety

Na potwierdzenie tego zjawiska w pewnym filmie dokumentalnym na temat fizjologii miłości przeprowadzono interesujący eksperyment.

Prezenter poprosił kilka studentek, aby przespało się w podkoszulkach bez stosowania żadnych zapachowych kosmetyków. Następnego dnia umieszczono t-shirty w słoikach a mężczyzna powąchał każdy z nich. Wybrał ten naturalny zapach, który najbardziej przypadł mu do gustu.

Po szczegółowym badaniu genetycznym wybranki i prezentera okazało, że najbardziej ekscytujący był dla niego zapach kobiety najbardziej zróżnicowanej od niego genetycznie. Gdyby zaczął spotykać się z tą studentką, a ona spodobałaby mu się także wymiarze emocjonalnym i fizycznym, z dużym prawdopodobieństwem zakochałby się w tej kobiecie… Ruszyłyby w nim bowiem wszystkie dopalacze hormonalne, które sprzyjałyby rozwojowi fascynacji. Oczywiście pod warunkiem, że kobieta również byłaby zainteresowana jego zalotami.

W ten sposób natura dba o to, aby w pary łączyły się osoby najbardziej zróżnicowane genetycznie. Daje to bowiem większą szansę zdrowszego i ciekawszego ewolucyjnie potomstwa.

To uzasadnia dlaczego z niektórymi osobami płci przeciwnej potrafimy się przyjaźnić. A z innymi tego rodzaju bliskość szybko przeradza się w zakochanie i dążenie do związku o charakterze erotycznym.

Chemia w służbie miłości

Na początku namiętność w związku jest zatem bardzo silnym wabikiem. A teraz jest już potwierdzone, że hormony mają na to wielki wpływ. Dokonuje się to przez wyrzut dopaminy, chemicznego neuroprzekaźnika zwanego niekiedy hormonem szczęścia.

Ponadto mózg wydziela fenyloetyloaminę, zwaną niekiedy „naturalną amfetaminą”. Ona dodatkowo daną osobę stymuluje. Mocniej wydzielają się także hormony płciowe: u mężczyzny testosteron, a u kobiet estrogen.

Ponadto zwiększenie poziomu serotoniny sprawia, że lepiej potrafimy kontrolować się w obecności ukochanej osoby. Z kolei noradrenalina wprowadza nas w stan euforii. Na widok wybranki/wybranka serce bije szybciej, wzrasta ciśnienie krwi i sprawia to, że możemy więcej dać z siebie i jesteśmy bardziej zmobilizowani.

Kiedy związek stabilizuje się, na kolejnym etapie do głosu dochodzą następne chemiczne wspomagacze. Oksytocynę zwaną niekiedy „hormonem więzi” organizm wytwarza, kiedy partnerzy dotykają się i przytulają. Z kolei wazopresyna, „hormon monogamii” sprawia, że dana osoba rezygnuje z innych atrakcyjnych kontaktów dla tej jednej, tego jednego.

Inne badania pokazują, że wierni swoim partnerom częściej pozostają osoby, które w przypadku kontaktu z inną atrakcyjną osobą, potrafią w myślach tłumaczyć sobie, że jej sexapil nie może równać się z więzią, którą do tej pory zbudowały ze swoim partnerem.

W trakcie spotkań zakochanych wydzielają się też endorfiny, które redukują stres i łagodzą ból.

Kiedy gaśnie hormonalne wspomaganie

Wszystko to sprawia, że zakochanie nieraz powoduje nadmierną idealizację partnera. Jeśli sama obecność partnera powoduje wyrzut tylu dobroczynnych hormonów, nic więc dziwnego, że zaczynamy go idealizować. Nieświadomie staramy się w nim widzieć bowiem to, czego poszukujemy i potrzebujemy na poziomie emocjonalnym. Przymykamy natomiast oczy na to, co może być sygnałem ewentualnych przyszłych problemów w relacji. Istotne jest natomiast to, aby z czasem to jednak weryfikować poprzez obserwację siebie i partnera podczas wspólne spędzanego czasu i podejmowanych różnych wspólnych działań. Bo nie sposób budować trwałego związku wyłącznie na tym, co daje zakochanie.

Cała ta chemia wspomaga związek zwykle najwyżej przez pierwsze dwa lata. Potem wymaga on coraz więcej osobistego zaangażowania i dojrzałości.

Niestety część osób zmniejszenie hormonalnego wspomagania odbiera jako gaśnięcie miłości. Uznaje wtedy, że warto poszukać innego, bardziej atrakcyjnego partnera. A takie zachowanie pozostawia wiele zranień z powodu zawiedzionej miłości.

Pół biedy, kiedy takie rozstanie zdarza się jeszcze przed ślubem. Wtedy taki związek można uznać za kolejny etap poszukiwania miłości i uczenia się jej trudnych prawideł i zasad. Przeżycie żałoby po nieudanym związku może otworzyć jego uczestników na nowe, bardziej dojrzałe relacje. Gorzej, kiedy rozstanie dotyczy już małżonków. A najgorzej, jeśli takich, którzy już doczekali się potomstwa. Wtedy dramat dotyka wszystkich jego bohaterów i pozostawia bardziej dotkliwe zranienia.

Uczucia zweryfikowane

Doświadczenie uczy zatem, żeby samego zakochania nie brać od razu za jedyny i wystarczający znak, że oto znaleźliśmy kogoś, komu możemy od razu bezgranicznie zaufać i zawierzyć całe nasze życie. Dojrzałość tej osoby i jej gotowość do budowania poważnego związku powinna zostać zweryfikowana w dalszej pogłębianej relacji.

Miłość bowiem to nie tylko uczucia. I kiedy one nieco przygasną z powodu naturalnej stabilizacji hormonalnej, rodzi się pytanie, czy w danym związku możemy mówić o trwałej postawie miłości, którą charakteryzuje wola.

Ona objawia się wtedy, kiedy pragnienie dobra ukochanej/ukochanego jest widoczne w codzienności także bez ekscytujących uczuć. Jej znakiem będzie także gotowość do wysłuchania drugiego z jego potrzebami. Nawet wtedy, kiedy kłócą się one z realizacją naszych własnych potrzeb. A nad tym wszystkim jest gotowość do długofalowej pracy nad związkiem. Wtedy nie będzie on tylko chwilowym kaprysem, ale domem zbudowanym na skale.

autor: dr Cezary Sękalski (psychoterapeuta, teolog)

Na skróty
linkedin facebook pinterest youtube rss twitter instagram facebook-blank rss-blank linkedin-blank pinterest youtube twitter instagram